Cześć!
W końcu mam okazję opisać, gdzie i jak spędziłam ostatni tydzień.
I przy okazji pochwalę się, że zdecydowałam się na UAM na chemię biologiczną. :)
Po tym, jak w grudniu brałyśmy z Anią udział w Cavaliadzie jako wolontariuszki, bez zastanowienia zgłosiłyśmy się do Baborówka na zawody WKKW.
Jako wielkie pasjonatki koni i całego jeździeckiego środowiska mogę szczerze powiedzieć, że pomoc w organizacji takich imprez jest na prawdę niesamowitym doświadczeniem. Podczas wyjazdu spotyka się wielu świetnych ludzi, którzy mają takie same zainteresowania, pasje i marzenia co sprawia, że praca w ich towarzystwie staje się przyjemna, a satysfakcja po wykonanej pracy daje siłę na dalsze działanie :) Poza tym możliwość obejrzenia zawodów "od kuchni" daje na nie zupełnie inne spojrzenie, a jeszcze jak pomyśli się o tym, że miało się w to wkład.. :)) Na dodatek, mimo to, że byliśmy wszyscy podzieleni na zmiany- jedna od 7 do 14 a druga od 14 do 20 staraliśmy się sobie wzajemnie pomagać i albo wstawać wcześniej albo po odpoczynku pójść do drugiej grupy i dokończyć pracę z nimi.
Przez cały tydzień tak jak reszta wolontariuszy- a była nas prawie trzydziestka :) spałyśmy w namiocie. Nie powiem, bywało ciężko, bo w nocy jest strasznie zimno i pada, zresztą jak w ciągu dnia. Ale to nie przeszkodziło nam w integracji i albo spędzaliśmy czas razem w kuchni, albo przed namiotami gadając i śmiejąc się do późnego wieczora co rano o 6 owocowało lekkim zdenerwowaniem z powodu niewyspania :p
To nasz piękny namiot, który pewnego pięknego razu postanowił przemoknąć podczas burzy i doprowadzić do tego, że na wejściu do namiotu zrobiła się wielka kałuża i zalało nam walizki, buty, a nawet trochę w kość dostał aparat fotograficzny. Całe szczęście wszystko żyje.. ;p
Tutaj codziennie rano spotykaliśmy się na kawie i śniadaniu planując co będziemy robić.
A po przyjeździe zawodników, wszędzie biegały takie małe brzydale. Wszystkie wyglądały prawie identycznie, ale na to wygląda, że obowiązkowo każdy zawodnik musi przywieźć ze sobą swojego małego
pupilka.
W ciągu pierwszego dnia udało nam się przed przyjazdem zawodników pościelić koniom 200 boksów.
Tor crossowy ułożony przez parkurmajstra Szweda okazał się bardzo trudny i w jednym konkursie było dużo upadków i łącznie 17 eliminacji.. Na pewno również przez pogodę, która mocno utrudniała zawodnikom prawidłowy przejazd.
Po drugim dniu zmagań zawodników, czyli po crossie i ujeżdżeniu braliśmy udział w imprezie zorganizowanej w wielkiej stodole. Głośna muzyka, dużo jedzenia i tańców- również na stole, pozwoliła sie wszystkim rozluźnić po pracy i zawodach.
A to zdjęcia z parkuru i jednocześnie z trzeciego i ostatniego już dnia zawodów.
Brał w nich również udział Andreas Dibowski- olimpijczyk.
Tak wyglądała też praca wolontariuszy, pracowaliśmy z sędziami jako ich sekretarze, a część odnosiła wyniki z do głównej budki sędziowskiej.
Już w trakcie wolontariatu większość z nas zaplanowała, że wrócimy tam we wrześniu na kolejne zawody, bo tak jak mówiła Ela, zakochaliśmy się w WKKW. A kolejny raz kiedy się na pewno spotkamy, w jeszcze większym gronie będzie Cavaliada w grudniu.
Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nawet jeśli mocno się napracowałam i zmęczyłam, to jestem strasznie zadowolona z wyjazdu i z tego, że poznałam tylu nowych wspaniałych ludzi i nie mogę doczekać się kolejnego razu.
Pozdrawiam,
Martyna :)
Martyna :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz